Kiedy budzę się o 4 nad ranem (nie, to jeszcze nie menopauza), bo przypomniało mi się, że nie wywiesiłam prania, w którym były spodnie do szkoły moich synów, to wiem, że to raczej nie będzie najlepszy poniedziałek mojego życia.
Nie wstaję z łóżka, bo pranie i tak nie wyschnie do rana, ale spać już nie mogę. Kiedy dzwoni budzik okazuje się, że za oknem ulewa. Potrzebna i wyczekiwana, lecz mimo wszystko nie pozwala, jak śpiewały Alibabki „jutrzenki blask duszkiem pić”, nie wspominając o „obiecuje nam ranek wszystko, co chcemy mieć”. Raczej dokładnie odwrotnie.
Ogarnia mnie optymizm mało nachalny.
Przeglądam listę rzeczy do zrobienia, strzepując ją ostatecznie niedbałym gestem z biurka. Czuję, że dziś, niewyspana i zdołowana mam do tego prawo. Poza tym, sama ją zrobiłam, więc … heloł, mogę ją sama olać.
Otwieram Skypa, żeby zadzwonić do przyjaciółki i opowiedzieć o tym parszywym początku dnia, ale widzę, że nie ma jej na łączach, pewnie poszła na spacer z psem.
Słyszę, że zmywarka się wyprała, powinnam wstać i ją wyłożyć, ale mam to w … planach na później.
Sięgam po telefon. Wiem, co (oprócz kawy) pomoże mi ustawić się frontem do rzeczywistości. Mam taki folder z miłymi wiadomościami. Oto historia jednej wiadomości.
Jak zaczęła chudnąć pani M.
Pani M. Zapracowana, zabiegana, romantycznie chaotyczna. Z całą pewnością nigdy nie była na żadnym kursie z planowania rzeczywistości. A jeżeli była, to go nie zaliczyła, notatki odkładając na wieczne później.
Zawsze uśmiechnięta i pogodna, ZAWSZE. Wszystkim pomoże, jest przewodniczącą każdego możliwego projektu, ale dla siebie czasu nie ma.
W związku z tym swoje nawyki żywieniowe oddała w ręce mijanych sklepów spożywczych, w tym często piekarnio-cukierni, do których trafia wygłodzona, więc zwykle zamawia … wiadomo.
W końcu dogadujemy się co do współpracy.
Pani M. na moment rozpoczęcia współpracy wybiera moment w jej stylu, najgorszy – przeprowadzka do innego kraju, powrót do pracy po kilkuletniej przerwie, organizacja życia rodzinnego na nowo. W to wszystko upychamy odchudzanie z moją pomocą.
Układam jej jadłospisy tydzień po tygodniu, chociaż wiem, że nie będzie ich przestrzegać. Dlatego dużo rozmawiamy o tym, co zrobić, jak się ogarnąć, jak najlepiej wykorzystać przepisy i wskazówki, które ma ode mnie.
Wspólnie przegadujemy różne możliwości powolnych, małych, ale upartych modyfikacji, tak żeby schudnąć i wagę trzymać. Pracujemy nad planem działania, który ma ukradkiem wpasować się do jej stylu życia, tak aby pracował na jej korzyść.
I co? I daje radę! Te cyfry na zdjęciu to efekt 6 tygodni współpracy.
Nie ukrywam, to współpraca długofalowa, której postęp określiłabym „dwa kroki do przodu, jeden do tyłu”. Ale ostateczny wynik to „do przodu”. I o to chodzi.
Z każdym pracuje się inaczej. Jesteśmy inni. Na tym polega indywidualna współpraca dietetyczna i dieta pod specjalnym nadzorem. Zapraszam.